Wolą bogów się stałam i stawać się będę.
Nieść szkarłatne nasienie, jako naczynie
Bogini,
oddawać Złote Jabłko w imię Przedwiecznego.
Jestem
umierającym Bogiem, wchodzącym w ludzkie ciało...”
Prolog
Ackergill,
rok 1996
Migotliwy blask świec porwał do
tańca cienie majaczące na ścianach. Ich mroczne, zachłanne palce spacerowały
misternie po grzbietach starych ksiąg ustawionych ciasno na półkach. W
biblioteczce znajdował się zbiór historycznych podań, prywatnych dzienników i
zapisków, archiwów i publikacji. Na ścianach wisiały fotografie, których
początki sięgały czasów, gdy wywoływano pierwsze zdjęcia. Nie brakowało obok
nich także amatorskich szkiców; jednak honorowe miejsce w gabinecie na pustej,
przeciwległej ścianie zajmował siedemnastowieczny portret zamożnej kobiety. Byle
obserwator najprawdopodobniej spojrzałby na obraz, oddał mu kilkusekundowy hołd
zachwytu i poszedł dalej, zapomniawszy o widoku kocich oczu hrabiny bądź kasztanowo
rudych włosów upiętych w lekki kok, których pojedyncze kosmyki opadały luźnymi
falami na nagą, alabastrową szyję. Wyedukowany profesjonalista mógłby dotknąć i
podziwiać zgrabne ślady pędzla na fałdach karmazynowej sukni, jednak obraz od
kilku stuleci był ukryty przed całym światem, jakby jego posiadacz chciał
wymazać z pamięci historii ową postać, o czym świadczyć mogły zbiory jego
rozsypane po wszystkich posiadłościach, w których posiadanie wszedł, bowiem
każdą z jego włości zdobił ukryty gdzieś portret tej samej hrabiny, skrzętnie
pielęgnowany, impregnowany i chroniony przed światłem dnia. Bezimienna piękność
była niezaprzeczalnie pewną obsesją bogatego włodarza. Słudzy jego szeptali
między sobą, iż niejednokrotnie, wszedłszy do gabinetu pana swojego, zastawali
go siedzącego w milczeniu, zapatrzonego w jej oczy, jakby dusze ich prowadziły
niemą konwersację pełną nostalgii.
— Panie. — Odgłos otwieranych drzwi
przerwał panującą w gabinecie ciszę.
Do pomieszczenia, wraz ze szczupłym młodzieńcem,
wpadła struga pomarańczowego światła rozjaśniającego korytarz i rozlała się po
deskach na podłodze, zahaczając swój jaskrawy pazur w każdym z pociemniałych
słojów, w których azyl znalazły pojedyncze drobinki kurzu, iskrząc radośnie w
odpowiedzi na każdy promień jasności. Z oddali, prawdopodobnie z dolnej
kondygnacji, dobiegł stłumiony szmer rozmów bardziej lub mniej poruszonych
osób. Nagły natłok dźwięków sprawił, że włosy na ciele mężczyzny w gabinecie
zjeżyły się, a skóra na karku nerwowo, choć niemal niezauważalnie, zadrgała. Pozostał
on jednak w stoickim bezruchu oczekiwania.
— Wszystkie dokumenty są gotowe. Osobiście
dopilnowałem, by zostały skrupulatnie spisane. — Chłopiec urwał, jakby czekając
na aprobatę swojego pracodawcy. Gdy jednak odpowiedziała mu zatrważająca go cisza,
kontynuował raport. — Wydałem wszystkim pracownikom należne wypłaty. Zwolniłem,
jak poleciłeś, nie godną zaufania część z nich. Odprawiłem wszelkich gości z
wyrazami szacunku. Ponadto dowiedziałem się, że ceny…
— Matthew… — rozległ się znienacka basowy, spokojny
głos, przerywając potok słów młodzieńca.
Matthew natychmiast zamilkł, kurcząc się zauważalnie
i wbijając spojrzenie we własne buty. Pan awansował go na zarządcę zaledwie
kilka tygodni wcześniej. O zakresie jego obowiązków jedynie napomknął, pobieżnie
nakreślając czynności, jakich wykonania wymaga, pozostawiwszy tym samym
młodemu, niedoświadczonemu, ale pełnemu zapału chłopcu, wolną rękę. Ponieważ
zaoferowane mu zarobki były nad wyraz wysokie, Matthew starał się, jak mógł. Zachowanie
pracodawcy jednak niebywale strofowało chłopaka, jego obycie wręcz przerażało. Nieustannie
milczący, zamknięty w swoich komnatach, w dodatku odwiedzany przez
najdziwniejszych gości. Jego zwyczaje dalece odstawały od wszelakich norm.
Sypiał w ciągu dnia, jeśli nie znikał na całe tygodnie, to wybywał nocami na
kilka godzin, czasem swoim luksusowym samochodem, czasami piechotą. Mało jadał,
pijał jedynie wino, lecz najgorsza była jego przeraźliwa introwertyczność. Matthew
całymi godzinami zastanawiał się, co też kołatało się czy w głowie, czy w sercu
jego szefa. Co sprawiło, iż stał się tak głęboko zamknięty, bo przecież ludzie
się tacy nie rodzą? Czy była to utrata kogoś bliskiego, wielkiej miłości? Jakaś
rodzinna tragedia? Było to nad wyraz intrygujące, jednak młodzieniec absolutnie
nie liczył na to, iż zagadka ta kiedykolwiek zostanie rozstrzygnięta. Nie mniej
jednak nowy właściciel Ackegill Tower sprawiał wrażenie dobrego człowieka,
uczciwego i pomimo swego zimnego obejścia, Matthew darzył go dużym szacunkiem i
pewną skrywaną sympatią.
— Czy masz mi do powiedzenia coś wartego uwagi? — zapytał mężczyzna. Młodzieniec nie dał się
zbić z tropu i już brał głęboki wdech, by przekazać – jak mu się wydawało –
jeszcze ważniejsze informacje, gdy tuż za jego plecami odezwał się ktoś obcy,
kogo przybycia ni to usłyszał, ni poczuł.
— Odnaleźliśmy
Element Chaosu.
Te trzy słowa, wypowiedziane z obcym, wschodnim
akcentem, zastygły w powietrzu na bardzo długą chwilę, echem odbijając się od
ścian. Nie wiedząc, kim jest mężczyzna stojący za nim, ani o czym, u diabła,
mówi, Matthew postanowił milczeć i czekać na reakcję swojego pracodawcy. Albo –
jak to zazwyczaj bywało – na jej brak, który należało interpretować na różne
sposoby.
William siedział tyłem do uchylonych drzwi, a
większa część jego sylwetki skryta była za oparciem wysokiego, zdobionego
fotela. Powoli odwrócił się. Jego oczy niebezpiecznie zalśniły, gdy po drodze
odbiły blask światła, podczas gdy twarz pozostała w cieniu.
— Odejdź — rzucił cierpko w kierunku chłopca.
Matthew skłonił się i posłusznie wycofał, zachodząc
w głowę, czym jest Element Chaosu. Nie powinien się właściwie dziwić niczemu,
zważywszy na obyczaje pana d’Louise. Odkąd ten bogaty francuz, jak domniemywał,
pojawił się w recepcji zamku, życie tutaj jednocześnie zgasło i odrodziło się
na nowo. Zamknął hotel i zwolnił większość pracowników, wykupiwszy wszelkie
prawa do posiadłości i okolic, a wraz z jego rychłą przeprowadzką, całe miejsce
jakby cofnęło się w czasie i dostało zastrzyk średniowiecznej magii. Rzeczony
Element Chaosu mógł być wszystkim. Jeśli pan d’Louise był kolekcjonerem, na co
wskazywały wszystkie wiekowe i unikalne przedmioty, które przywiózł ze sobą,
mogła być to kolejna perełka, którą zamierzał zamknąć gdzieś w jednej ze swoich
pilnie strzeżonych komnat.
William d’Louise podniósł się z fotela i podszedł do
okna, za którym spienione fale rozbijały się o poszarzałe, skaliste wybrzeże.
Słońce dawno już skryło się za horyzontem, pozostawiając jedynie ciemnoróżową
łunę światła, jaśniejącą ostatkiem sił ponad granatem morskiej wody.
Kontrastujące ze sobą kolory, rozpościerające się na firmamencie, przywiodły
mężczyźnie na myśl Elementy Chaosu, niczym Jin i Jang, dobro i zło. Zastygł na
moment, który w spływającej nań nostalgii zdawał się trwać całe
dziesięciolecia, a wspomnienia minionych dziejów rozlały się falą ekscytującego
ciepła po jego lodowatym, martwym sercu.
Odwrócił się gwałtownie, spoglądając na przybysza
stojącego w jego gabinecie. Miał on surowe rysy twarzy, ledwie widoczne w
półmroku. Był nieco wyższy od Williama i zdecydowanie szerszy w barkach. Wyglądał
jak żołnierz, jak rycerz przyodziany w zbroję, z tą różnicą, że jego
niedźwiedzia sylwetka sprawiała wrażenie, jakby nie potrzebowała żadnej
ochrony, jakby zaledwie ściskając lekko pięść, mógł zmiażdżyć setki istnień.
— Znajduje się obecnie w Północnej Anglii, około
pięciuset mil stąd — dodał, badając czujnym wzrokiem reakcję Williama.
Mężczyzna, nienaturalnie szybkim ruchem ręki,
chwycił kluczyki od samochodu leżące na dębowym blacie i niemal zmaterializował
się tuż obok swojego informatora. Jakby w geście podziękowania położył dłoń na
ramieniu Siergieja i zastygł tak na chwilę, mrużąc powieki. Następnie
niewyobrażalnie szybko wydostał się z pomieszczenia i popędził wyłożonymi
czerwonym dywanem schodami, potem wąskim korytarzem, poprzez wysoki hol na
zewnątrz, wprost na skąpany w mrocznym zmierzchającym blasku dziedziniec, skąd
udał się błyskawicznie na parking.
Klasyczny, ceglany kolor BMW lśnił, odbijając
resztki dnia na swojej wypolerowanej karoserii. Drzwi trzasnęły z hukiem. Sześć
cylindrów zawarczało złowrogo, dając znak gotowości. Sportowe E26 odjechało z
piskiem opon spod wieży w Ackergill, pozostawiając za sobą kłęby wzburzonego
dymu.
___________________________
Aktualizacja 13.10.2019
Zostawiłaś na moim blogu zaproszenie, więc oczywiście wpadłam. :)
OdpowiedzUsuńAle masz talent! Plastyczne opisy, ciekawie poprowadzone dialogi i nuta tajemniczości, czyli wszystko, żeby zaciekawić czytelnika :D Oczywiście zostaję i już zabieram się za rozdział pierwszy.
Pozdrawiam!
kraina-liliowego-ksiezyca.blogspot.com
*Albo się nie zabieram, bo jeszcze go nie ma :/ W takim razie nie każ długo czekać :)
UsuńOch, wybacz. Jestem w 3/4 pisania rozdziału, mam nadzieję, że Cię nie zawiedzie.
UsuńDziękuję za tak ciepłe słowa! Dają mi dużo motywacji na sam początek. :)
Witam serdecznie w swoich skromnych progach i obiecuję, że w weekend zawitam w Twoje. :)
Pozdrawiam cieplutko!
Dzisiaj trochę włóczę się po blogsferze i klikam przypadkowe linki. Właśnie tak trafiłam na twojego bloga. Zaintrygowała mnie szata graficzna, więc postanowiłam przeczytać Prolog.
OdpowiedzUsuńJak na razie nie żałuję. Masz genialne opisy, świetnie dzięki nim budujesz atmosferę. Aż miałam ciarki na plecach, gdy czytałam prolog. Do tego klimat zimnej Anglii, wampiry, zamki. Wprost genialne. Strasznie intryguje mnie jak dalej rozwiniesz akcje. Czym jest Element Chaosu? Do czego potrzebuje go William? Z niecierpliwością czekam na kolejną część.
Pozdrawiam
Violin
Niezmiernie miło jest mi gościć takich czytelników! Bardzo się cieszę, że spodobał Ci się klimat mojej historii i mam nadzieję, że dalsze losy Cię nie zawiodą, postaram się utrzymywać poziom!
UsuńDziękuję serdecznie za Twoją wizytę, w weekend zagoszczę u Ciebie. :)
Pozdrawiam!
Zostawiłaś u mnie linka i w końcu wpadłam z lekkim opóźnieniem.
OdpowiedzUsuńPowiem tak, po tytule myślałam, że będzie to jakaś fanowska wersja czerwonej królowej, którą czytałam i osobiście bardzo lubię :) Po prologu stwierdzam, że jest inaczej i mnie zaciekawiłaś.
Z przyjemnością zostaję żeby zobaczyć, co będzie się działo dalej.
N
Dziękuję. :)
UsuńNie mam nic wspólnego z tą książką (przynajmniej nie umyślnie), choć mijałam ten tytuł kilka razy w księgarniach i brała mnie zazdrość o "mój" tytuł. :)
Pozdrawiam!
Zaczyna się ciekawie. Blog wygląda zachęcająco, prolog według mnie jest świetnie napisany i miło się czytało. Poczułam jakiś surowy klimat, który bardzo mi się spodobał, ale fabuły, wiadomo, po samym prologu nie idzie ocenić.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i w wolnej chwili zapraszam do siebie ;)
https://gra-swiatow.blogspot.com
Dziękuję ślicznie. :)
UsuńWpadnę na pewno w weekend!
Pozdrawiam.
Czyżbym trafiła na przyzwoite opowiadanie? Od dawna nie czytałam fantasy osadzonego w obecnych czasach, więc mam nadzieję, że mnie miło zaskoczysz.
OdpowiedzUsuńWobec tego i ja mam nadzieję Cię zaskoczyć!
UsuńWSPANIAŁE opisy! Naprawdę, zazdroszczę takiej umiejętności, bo idealnie pokazałaś klimat. Wybacz, że to powiem, ale strasznie razi mnie w oczy ten szablon, jest zbyt szkarłatny, a moje oczy cierpią. Nie wierzę, że to mówię - zawsze denerwowały mnie osoby zbyt negatywnie reagujące na wizerunki blogów, ale naprawdę... jest ładnie tylko trochę za czerwono. :c
OdpowiedzUsuńOgólnie jestem zaintrygowany Twoim opowiadaniem. Zastanawiam się jakie zdolności dasz wampirom; na pewno nie będą zbyt dużymi mary sue skoro muszą używać samochodów, haha. Poza tym Anglia, nieźle.
Dziękuję za takie pochlebstwa. 🙈 Owszem, nie chciałabym, by moi krwiopijcy byli zbyt wykokszeni No i na pewno nie będą lśnić w słońcu xD.
UsuńPostaram się coś zrobić z szablonem, gdy dopadnę laptopa.
Zapowiada się interesująco, bardzo interesująco. Co to jest ten Element Chaosu? To dopiero prolog, a ja już mam kilka pytań ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
45 years old Environmental Tech Eleen Pedracci, hailing from Brentwood Bay enjoys watching movies like Nömadak TX and Fashion. Took a trip to Catalan Romanesque Churches of the Vall de BoíFortresses and Group of Monuments and drives a Bentley Litre Le Mans Sports 'Bobtail'. jej ostatni blog
OdpowiedzUsuń